Pamiętam jak byłam małą dziewczynką, często w wakacje wyjeżdżałam na wieś do mojej kuzynki.Uwielbiałam tam spędzać czas. Jak to na prawdziwej wsi, było tam ogromne podwórze na którym przechadzało się ptactwo wszelkiej maści - kury- wiecznie grzebiące rapciami w poszukiwaniu smacznych kasków, indyki - dumne i zawsze " nafochane", śmiesznie toczące się kaczki... i nasza zmora - gęsi , które jak tylko nas zobaczyły, całą watahą próbowały nas dopaść, aby podszczypać nasze chude członki ciała :)... no, nie było to przyjemnie uczucie. Były też oczywiście krowy, owce, świnie i koń, który przez nas chyba dorobił się porządnej próchnicy, dokarmiany cukrem, landrynkami a nawet " mordoklejkami" krówkami...
Ale najbardziej co zapadło mi w pamieć z tamtych wakacyjnych dni, to piękny, duży, pachnący sad owocowy. Na środku tego sadu rósł ogromny stary orzech, a na nim zawieszona była prymitywna huśtawka, zrobiona z kawałka deseczki i "parcioka" (to taka gruba taśma powlekana czyś co przypominało czarną gumę ze smołą).
Huśtawka była bardzo, bardzo długa i gdy się na niej rozhuśtałyśmy, to byłyśmy pewne, że nogami dotykamy już nieba :) :) :) Cudowne uczucie!!! .... cudowne wspomnienia...i cudowne jest to, że moim życiu były takie momenty.....momenty prawdziwej nie ograniczonej wolności :)